eBrevet Mińskie Dwieście
Powiedzieć, że na rowerze nic nas nie ogranicza (poza przepisami Kodeksu Ruchu Drogowego), to nic nie powiedzieć. I chociaż podpisujemy się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma i cenimy sobie indywidualną wolność jaką dają nam nasze dwa, połączone ramą, kółka, to lubimy również czasem przyłączyć się. Np. wziąć udział w jakiejś rowerowej imprezie (takiej jak eBrevet), dzięki czemu nie tylko korzystamy z rekomendowanego pomysłu na trasę, ale też możemy poczuć się częścią, mniej lub bardziej zorganizowanej, rowerowej społeczności.
Wszystkiego o brevetach, kto je organizuje, po co, jak wziąć udział, możecie dowiedzieć się na stronie brevety.pl Ogólnie chodzi o przejechanie wyznaczonego dystansu (najczęściej 200 km, ale i więcej) określoną trasą na podstawie śladu udostępnionego jako plik GPX. Trasa zaplanowana jest dla użytkowników rowerów szosowych, ale oczywiście jest do przejechania każdym typem roweru, chociaż trekom i gravelom (czyli nam) pewnie statystycznie zajmuje to więcej czasu.
Garść zdjęć
Trasa
Jak podają organizatorzy, trasa została opracowana przez rowerzystów skupionych w Mińskiej Grupie Rowerowej. Trzeba przyznać, że swoje zadanie wykonali celująco prowadząc uczestników malowniczymi, przyzwoitymi asfaltami bez jakiegoś dużego ruchu samochodowego.
Trzeba przyznać, że 200km, to już jest dystans, którym można zrobić całkiem spory ‚zasięg’. Jadąc w eBrevecie wyjeżdżaliśmy nawet na jakieś 40km z województwa mazowieckiego do lubelskiego. Patrząc w kierunku południowym dojechaliśmy aż do Żelechowa. Wcześniej jeżdżąc z Mińska aż tak daleko się nie zapuszczaliśmy.
I chociaż to nie była impreza turystyczna, to cieszymy się, że pierwszy raz odwiedziliśmy właśnie Jeruzal, Stoczek Łukowski i Żelechów. Co nam się jeszcze podobało? Ten malowniczy fragment trasy, który przebiegał brzegiem doliny rzeki Wilgi. Zapamiętamy też burzę, która złapała nas i doszczętnie zmoczyła na jakieś 30km przed metą.
Co prawda nie o czas chodziło, ale zanotujmy dla pamięci, że dojechaliśmy w ok. 11 godz. 40 min. W praktyce odpoczynki robiliśmy co 50 km. Większy kryzys miałem przed 150 km, ale na szczęście później siły wróciły i na metę dojechaliśmy mokrzy (burza) ale zadowoleni. Nie muszę pisać, że jak czas i okoliczności towarzyszące pozwolą, to będziemy chcieli wziąć udział w podobnej przygodzie w przyszłym roku.