A dokładniej jedna noc i jeden dzień. Razem wszystkiego 24 godziny.
Noc jest okazją, żeby przenieść się na chwilę w czasy dawnej świetności miasta, której imponującym pomnikiem jest brukselski Rynek, zwany Wielkim Placem, z monumentalnym, ekstrawagancko oświetlonym ratuszem i pełnymi przepychu kamienicami kupieckich gildii, ale i zabytkowe, pozamykanie dziś na cztery spusty kościoły czy znajdujący się w remoncie budynek giełdy, również przypominający świątynię. A przy okazji interesująca wystawa sklepu z artykułami dla niego i dla niej oraz słynny Manneken pis, czyli chłopiec, który wszystko demonstracyjnie olewa.
Dzień to droga do dzielnicy europejskiej biurokracji, a po drodze katedra, którą centrale związkowe obrały sobie akurat jako dogodną lokalizację dla demonstracji, budynek belgijskiego parlamentu czy plac poświęcony męczennikom za sprawę narodową. A na zakończenie smerfy na lotnisku. Rdzennie belgijskie przecież.
Marek Szczerbak
Z zawodu ekonomista, z zamiłowania fotoamator. Niczym Jan z Czarnolasu, wiecznie rozdarty pomiędzy (czasem zajmującą, czasem jałową) krzątaniną na dworze a pragnieniem, aby zasiąść pod cienistą lipą, z piórem w jednej ręce, a pucharkiem zacnego miodu w drugiej i kontemplować opadające liście.
Zwolennik zasady, że aparat powinien mieścić się w kieszeni, tak aby chciało się go zabierać wszędzie tam, gdzie warto. Coraz bardziej przekonujący się do łączenia tekstu z obrazem jako formy wyrazu artystycznego.
Autor i niedzielny propagator hasła:
W podróżowaniu jeden jest cel: opisać wszystko w ekskursja.pl.