Góry Bajkalskie (Байкальский Хребет)
Góry Bajkalskie znajdują sie na północnym zachodzie Bajkału. Poruszaliśmy się po terenie od Przylądka Kotielnikowskiego na wschodzie do Góry Czerskiego na zachodzie oraz od Przełęczy Irkuckich Turystów na południu po przełęcz Gałkin na północy. W tym miejscu mała dygresja: podczas naszej wyprawy natrafiliśmy na wiele obiektów noszących miano Czerskiego w, syberyjsko rozumianej, okolicy. Poza wymienioną górą są jeszcze dwa pasma górskie, szczyt, dolina, kamień oraz miasto Czerski. Wszystkie te nazwy upamiętniają Jana Czerskiego, polskiego geologa z XIX w., przyrodnika, powstańca, zesłańca i, siłą rzeczy, badacza Syberii.
Aby dostać się na grzbiet górski, trzeba najpierw pokonać tajgę porastającą brzeg Bajkału, a potem przejść przez piętro kosodrzewiny. Jak już było wspomniane, istnieją mapy tych okolic z zaznaczonymi ścieżkami, jednak z zaznaczeniem ścieżek w terenie jest już gorzej. Nie znaczy to, że dróżek nie ma – wręcz przeciwnie… No cóż, żeby uczynić zadość naszemu mianu wyprawy naukowej, musieliśmy dokonywać eksploracji.
Już w górach rozbiliśmy obóz nad jeziorem Gitara i stamtąd robiliśmy wyprawy „na lekko” (z małym plecakiem) na najwyższy szczyt pasma, Górę Czerskiego (2588 m n.p.m.) oraz sąsiedni szczyt, Pticę (2426 m n.p.m.). Nie dam sobie nic uciąć, że te szczyty rzeczywiście zdobyliśmy, ale wydaje mi się, że Czerskiego nie – jest bardzo skalisty i stromy – a Pticę tak. W każdym razie wycieczki dostarczyły nam wielu emocji związanych z chodzeniem po skałach i kamieniach w nieujarzmionym terenie. Dodatkową atrakcją był duży lodowiec na stoku Góry Czerskiego – rzecz w okolicy sporadycznie spotykana, bo pasmo nie jest bardzo wysokie.
Niedaleko lodowca ma swoje źródło strumień Kurkuła, któremu towarzyszyliśmy przez wiele dni w czasie naszego przemarszu. W jego dolinie widzieliśmy mnóstwo malowniczych górskich jeziorek i wodospadów. Niektórzy nie ograniczali się do podziwiania kaskad, ale traktowali je też utylitarnie, biorąc w nich prysznic – wyobrażenie sobie temperatury wody pozostawiam czytelnikowi.
Naszym kolejnym celem była przełęcz Gałkin. Następny obóz rozbiliśmy więc o dzień drogi dalej, w rozwidleniu dolin: jednej prowadzącej do Gałkina a drugiej do Bajkału. Z tego obozu zrobiliśmy wiele wycieczek: byliśmy przy przełęczy Świętego Mikołaja oraz znaleźliśmy Słoniowy Kamień. Ten ostatni to skała wielkości około 1 m3 wyrzeźbiona przez siły natury w formę stojącego słonika z opuszczoną trąbą – wyraźnie widać trąbę, oczy, uszy, nogi. Z odkrytej podczas innego wyjścia przełęczy o wdzięcznej nazwie Róża Wiatrów roztaczały się niesamowite widoki: na dolinę po zachodniej stronie Gór Bajkalskich, na pasma odchodzące od głównego grzbietu oraz na Gałkina i sąsiadujący z nim szczyt. Sama przełęcz też była malownicza: płaska i przestronna, porośnięta cedrem i karłowatymi brzozami, których liście zaczynały już żółknąć – a był 16 sierpnia. Doszliśmy również na przełęcz Gałkin, najpierw doliną: głęboką, szeroką i trawiastą, a potem wspinając się i mijając jeziora, które na cześć tatrzańskich nazwaliśmy Dolnymi i Górnymi Stawami. Drugie zbocze Gałkina bardzo stromo opadało w dół, były tam płyty skalne i kamienie, lecz my byliśmy ostrzeżeni i nie planowaliśmy tamtędy przechodzić. Wystarczyło nam, że w tamtą stronę widać było Bajkał, a w drugą Górę Czerskiego. Tym sposobem dotarliśmy do ostatniego zaplanowanego punktu naszej górskiej wyprawy.
Dwa dni później byliśmy znów nad Bajkałem, gdzie zrobiliśmy sobie jednodniowy odpoczynek w pieknych okolicznościach przyrody: były kąpiele w jeziorze, łowienie ryb w Kurkule, krótkie wycieczki na okoliczne wzgórza, oglądanie wschodu słońca.
Wydawałoby się, że to koniec tego rozdziału naszej wyprawy: zamykając krajoznawczą pętlę dotarliśmy znowu na Przylądek Kotielnikowski, skąd kutrem popłynęliśmy do Siewierobajkalska, żeby wrócić pociągiem do Irkucka. Życie dopisało jednak postscriptum, okazało się bowiem, że na ten kierunek bilety są wyprzedane na 10 dni naprzód. Zrobiliśmy więc, jak w piosence Włodzimierza Wysockiego – kupiliśmy bilety, jakie były, w naszym przypadku do Tajszetu. Zanim wyruszyliśmy, dowiedzieliśmy się, że do Irkucka można się dostać wodolotem z Bracka i zdecydowaliśmy się na to, bo Brack na mapie był po drodze. Już w pociągu okazało się jednak, że ta linia kolejowa nie przejeżdża przez niego bezpośrednio, trzeba wysiąść gdzieś indziej, dojechać do miasta i potem znaleźć przystań. Dobrze, że odcinek Siewierobajkalsk-Brack ma długość ok. 700 km, to zdążyliśmy dowiedzieć się tego od współpasażera. Potem już tylko 600 km po Zbiorniku Brackim w wodolocie Meteor (w otoczeniu wypchanych toreb w kratę, worków, wiader z owocami, pralki, wilczura oraz ratlerka) i znów byliśmy w Irkucku.