Historia pierwszej naiwnej (02.2010)
Rzecz to zwyczajna czy też przedziwna
– była raz sobie pierwsza naiwna.
Naiwnie wierząc w moc pustej szklanki
plotła trzy po trzy z kaczeńców wianki.
Lato gęstniało, noce dusiły,
kolana miękły, modły wznosiły.
Pierwsza naiwna wznosiła oczy
prosząc Najświętszej Panny pomocy.
Trzmiele brzęczały pośród pól blasku,
osy trzymały trzmiele na pasku.
Pierwsza naiwna trzymała w dłoni
pierścień z pół-orłem i pół-pogonią.
Zda się, że wczoraj pod byle wiatą
ułan naiwną nawinął na koń
w przypływie troski o pierwsze sprawy.
A wiatr historii wiał nieciekawy.
Po cóż zacierać spłakane oczy
gdy ułan w siodle pogonią broczy?
Po cóż ułanom ruszać na tanki
gdy na bagnetach kwitną sasanki?
Pierwsza naiwna była narwana,
Rzekła z afektem: „Zaklinam pana,
niech pan nie waży się ginąć w lecie,
nasza jest wiosna, nadejdzie przecież.”
Wiatr przywiał wrzesień i błyskawice.
Co miało nadejść, nadeszło skrycie
od wschodniej strony, z pewnością wrony.
Obóz stał pusty, dół zagrabiony.
Minęły czasy z wieży kurantów,
potem band leśnych i partyzantów.
Nadeszła wreszcie władza ludowa,
prosta i ciepła jak kuchnia polowa.
Naiwna stała nad wierną rzeką,
warkocz zaplotła, żegnała echo.
Nie mogła przemóc się – wybiec z domu
i z resztą bydła wsiąść do wagonu.