Marbella, Costa del Sol, Hiszpania (05.2013)
Marbella – targowisko próżności
Marbella to ekskluzywny kurort na Costa del Sol, jakieś 60 km na zachód od Malagi. Jeszcze za czasów generała Franco uznano, że rozwój turystyki, jaki z inspiracji władz rozpoczął się w latach 50. ubiegłego wieku (a trzeba Ci, drogi Czytelniku, wiedzieć, że piszę te słowa w wieku XXI) miał charakter trochę za bardzo masowy. Wzdłuż wybrzeża wyrastał hotel przy hotelu, tak aby pomieścić jak najwięcej spragnionych słońca wczasowiczów.
Niezagospodarowaną niszą pozostała tzw. wyższa półka, tj. ludzie z grubymi portfelami, nie mający ochoty na pospolitowanie się wśród zwyczajnych turystów. Duża część wybrzeża była już zabudowana, ale Marbella była wtedy jeszcze niewielką wioską i uznano, że będzie się nadawała na miejscowość wypoczynkową dla sławnych i bogatych.
W szeroko pojętej okolicy pojawiły się hotele z wyższej półki, na pagórkowatym terenie wyrosły pola golfowe (Costa del Sol uzyskało drugą, równoległą oficjalną nazwę – Costa del Golf) a w Marbelli dano międzynarodowej śmietance tzw. high life: okazję spotkania innych sławnych i bogatych, drogie sklepy i knajpy, miejsce na wybudowanie wybujałych hacjend (korupcji było podobno co niemiara) oraz naturalnie rozległą marinę, gdzie można się pochwalić godnym swojej fortuny i nazwiska jachtem, jak również parkującym nieopodal odpowiednim samochodem.
Jeśli człowiek cokolwiek znaczy wśród europejskiej (lub bliskowschodniej) arystokracji, w świecie kina, sportu (hiszpańska ekstraklasa piłkarska jest z oczywistych względów szczególnie mocno reprezentowana), południowoamerykańskich karteli narkotykowych i ich europejskich współpracowników czy też rosyjskich oligarchów – bywa w Marbelli. Naturalnie najlepiej na swoim.
Co warto zobaczyć?
Na dłuższą metę ostentacyjne bogactwo męczy, więc nie jest to w moim odczuciu miejsce na wielogodzinne zwiedzanie. Na pierwszy rzut oka nie ma jakiegoś szczególnego klimatu. Jachty jak jachty, rzeczywiście większe niż w Mikołajkach. Można z bliska pooglądać samochody, jakich w Polsce nie widuje się nie tylko na ulicy, ale i w salonie, bo te marki akurat nie mają w Polsce salonów. Można oczywiście zrobić sobie z taką furką pamiątkową fotkę – przykładowo, wśród pań popularnym ujęciem jest oparcie o maskę w pozie dziewczyny z kalendarza.
Ale tak naprawdę polecam dwie rzeczy. Raz – marinę widzianą z perspektywy falochronu, z widokiem na białe domki oświetlane promieniami zachodzącego słońca. Dwa – pomnik marbelczyka, ufundowany jakoby przez wielkiego przyjaciela Marbelli, wieloletniego mera Moskwy Jurija Łużkowa. Pomnik miał kosztować grube miliony, wygląda jak stachanowiec, któremu w ramach recyclingu wyciągnięto z ręki sierp i młot. Dłuta jakiegoś bardzo znanego rzeźbiarza pochodzenia gruzińskiego. W zestawieniu z palmami i jachtami robi dość surrealistyczne wrażenie.
A teraz już zdjęcia: