Pigeon Point
Będąc szczurami lądowymi zawsze z zazdrością patrzyliśmy na tych, którzy mają możliwość przemierzania bezkresnych przestrzeni mórz i oceanów. Cóż, nam pozostaje jedynie stanąć od czasu do czasu nad brzegiem morza i wpatrywać się w horyzont patrząc, czy gdzieś nie pojawią się nagle żagle Czarnej Perły lub Moby Dicka.
Taką okazję na spotkanie z Oceanem mieliśmy podróżując z San Francisco na południe do Los Angeles drogą nr 1 (CA1), kiedy zatrzymaliśmy sie się na chwilę w miejscu nazywanym Pigeon Point, w którym dla morskich podróżników postawiona została latarnia wskazująca im bezpieczną drogę do portu.
Jest to najwyższa latarnia (35 m) na zachodnim brzegu Stanów Zjednoczonych.
Została zbudowana w 1871. Na początku źródłem światła był palący się tłuszcz wieprzowy, który później zastąpiono olejem mineralnym, a następnie żarówką elektryczną.
Nazwa tego półwyspu upamiętnia rozbicie się w tym miejscu w 1853 roku statku Carrier Pigeon. Legenda mówi przewoził on m.in. ładunek białej farby, który mieszkańcy okolicy zdołali wydobyć z wraku. Od tamtej pory tradycyjnie maluje się tu budynki na biało…
Dzisiaj latarnia nie świeci już światłem widzialnym chociaż nadal wyposażona jest w urządzenia wspomagające nawigację. W dawnych pomieszczeniach latarnika działa hostel (nie nocowaliśmy ale robił wrażenie bardzo klimatycznego). Na wiosnę i na jesieni jest to miejsce popularne wśród spotterów (pol. wypatrywaczy) wielorybów, którzy z dużymi obiektywami szukają na powierzchni oceanu znaków przepływania tych wielkich ssaków morskich migrujących swoją trasą N⇄S wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki.
A nam gdy oglądamy w starym albumie te zdjęcia brzmi w uszach szanta „Płyńmy w dół do Starej Maui”, którą tu chcielibyśmy przypomnieć w oryginale (świadomie trochę naciągając geograficzne okoliczności).