Playa Diego Hernandez czyli na obrzeżach cywilizacji (02.2016)
La Caleta
Na południowo-zachodnim wybrzeżu Teneryfy, pomiędzy dużym Trójmiastem, będącym centralną przechowalnią turystów na wyspie (obejmującym Los Cristianos, Playa de las Americas i Costa Adeje) a położonym bardziej na północ małym Trójmiastem (La Arena, Puerto de Santiago i Los Gigantes) mamy do czynienia z turystyczną przerwą, czyli dziurą. Przynajmniej na razie. Autostrada w pewnym momencie po prostu się kończy. Większość wybrzeża jest dzika i niezabudowana, gdzieniegdzie przerywana niewielką miejscowością zamieszkaną przez miejscowych, czy też samotnym kompleksem turystycznym (takim jak Callao Salvaje, podkreślające swoją relatywną dzikość nawet w nazwie).
Czy jest zatem czego szukać w miejscu, do którego przemysł turystyczny (jeszcze?) nie dotarł? Jak najbardziej. Kierując się z Adeje (miasto wielkości 1 mmaz, zamieszkane przez miejscową ludność, nie mylić z Costa Adeje) na zachód, w stronę morza, mijając po drodze pola golfowe, docieramy do dość przytulnej nadmorskiej miejscowości zwanej La Caletą. Jest tam niewielka kamienista plaża, trochę knajpek, jeden supermarket. Są wreszcie kuracjusze z północnej Europy w wieku mocno emerytalnym.
Już nie ma dzikich plaż? Ależ są!
I stamtąd dotrzeć można na dzikie plaże położone na północ od La Calety, w otoczonych stromymi wzniesieniami zatoczkach. Z tym, że klapki na nogach mogą nie wystarczyć, gdyż droga przypomina miejscami górski szlak. Ten fragment wybrzeża ma status Sitio de Interés Científico (tj. obszaru zainteresowania naukowego), jednego z sześciu na Teneryfie, a to ze względu na występowanie rzadkich ptaków, jak również widokowe walory klifu i piaszczystych plaż.
Plaże są dwie, ciekawe tak dla przyrodników, jak i antropologów. Pierwsza od strony La Calety jest Playa de los Morteros (w internecie można znaleźć też nieoficjalne określenie plaża hipisów), druga, słynniejsza, nosi nazwę Playa Diego Hernandez. Ciekawe są szczególnie dwie okoliczności. Pierwsza to taka, że całkiem sporo ludzi tam mieszka, a w każdym razie pomieszkuje – w rozbitych to tu, to tam plażowych namiotach lub dziwnych konstrukcjach zbudowanych techniką mieszaną z udziałem kamieni, linek i płacht. Na Playa de los Morteros funkcjonuje wręcz cała wioska i kilka przysiółków. Z kolei na Playa Diego Hernandez zasadniczo nie nosi się ubrań. Można za to poćwiczyć chodzenie na (nisko rozpiętej na plaży) linie. Albo, jak to na Teneryfie, po prostu pozderzać się z falami, bez obawy, że niesiony z siłą wodospadu drobny materiał skalny dostanie się pod kostium kąpielowy.