Po platanosie i do Tamaimo (02.2016)
A teraz relacja z naszej ostatniej wycieczki poza miejscowość. Poszliśmy sobie żółtym szlakiem z Los Gigantes w górę, w kierunku Tamaimo. Tego dnia co chwilę przechodził deszczyk (i odchodził), więc nie nastawialiśmy się, że w jakieś konkretne miejsce dojdziemy (i rzeczywiście, nie wszyscy doszliśmy). Ale że droga wiodła przez plantacje platanosów (nie mylić z bananami), awokado i innych cytryn, wycieczka zdecydowanie przyniosła dobre owoce, nawet jeśli nie dla żołądków, to dla oczu. Po prostu dobrze się bawiliśmy, a o to przecież chodzi.
O kanaryjskim platanosie (plátano de Canarias) chyba nie miałem jeszcze okazji wspominać. Otóż banany rosną w Ameryce Południowej. Na Wyspach Kanaryjskich rosną platanosy. W czym tkwi różnica? Platanosy są krótkie, zakrzywione i ponieważ nie muszą przez długie tygodnie płynąć do Europy, zrywa się je, kiedy są dojrzałe, a nie ledwo zielone. Ale nie to jest najważniejsze. Normalnie banany rosną w kiściach, wisząc do dołu. A kanaryjskie platanosy (proszę zwrócić uwagę na zdjęciach) są zwrócone do góry. Zgodnie z miejscową tradycją, jest to niezbity dowód na to, że mają działanie afrodyzjaku. Bo wiadomo, nie wiszą, tylko stoją.
W czasach przedturystycznych, kiedy ludność Wysp Kanaryjskich klepała biedę, pożywne miejscowe platanosy były podstawą diety. A dopóki Unia Europejska nie powiedziała basta, miały one wyłączny dostęp do rynku hiszpańskiego. Nie wychodziło najtaniej, ale jakąś cenę za posiadanie Kanarów trzeba przecież płacić.