Gibraltar – skała czy cierń? (05.2013)
Pytanie w tytule to taka próba wciągnięcia Czytelnika w konwencję bloga współuczestniczącego, trochę też kokieteria że niby Autor nie jest taki znowu wszechwiedzący.
Ale dość niepewności
Przejdźmy do odpowiedzi: oczywiście i jedno, i drugie. W warstwie fizycznej zdecydowanie skała, połowa słynnych słupów Heraklesa, znanych w starożytności jako kraniec świata. Druga połowa to już Afryka, część położonych w Maroku gór Fez. Nota bene ten drugi, afrykański słup po przeciwnej stronie Cieśniny, nomen omen, Gibraltarskiej tylko od strony Europy wygląda, jakby był podobnej wysokości. W rzeczywistości jest dwa razy wyższy.
W warstwie symbolicznej Gibraltar jako zamorskie terytorium Wielkiej Brytanii jest cierniem od ponad 300 lat wpijającym się w Półwysep Iberyjski, a przede wszystkim w narodową dumę Hiszpanii i Hiszpanów. Mimo przynależności obu krajów do jednoczącej się (z oporami) Europy, wspólnych sojuszy wojskowych i cywilizowanych pod innymi względami kontaktów, rana bynajmniej nie zabliźniła się i status Gibraltaru pozostaje kwestią niezwykle drażliwą.
I jeszcze trochę geopolityki
Za czasów generała Franco granica była praktycznie zamknięta, a w związku z odcięciem przez Hiszpanię dopływu wody Gibraltar musiał kombinować z odsalaniem wody morskiej. Ale i dzisiaj wizyta na Gibraltarze członka brytyjskiej rodziny królewskiej, niekoniecznie wysoko umiejscowionego w kolejności sukcesji, potrafi ochłodzić stosunki bilateralne na długie miesiące.
Niegdyś znaczenie strategiczne Gibraltaru jako wyjścia z Morza Śródziemnego na otwarty Atlantyk było nie do przecenienia, stąd do stosunkowo niedawna większa część tego niespełna 30-tysięcznego terytorium w taki czy inny sposób związana była z bazą brytyjskiej marynarki. Dziś Gibraltar ma dużo większe znaczenie jako atrakcja turystyczna, strefa wolnocłowa i raj podatkowy.
Ruch lewostronny podobno próbowano wprowadzić, ale się nie przyjął. Za dużo Hiszpanów.
Dzień na Gibraltarze
Przekraczamy granicę prawdziwym przejściem granicznym. Jak tysiące, a nawet setki Hiszpanów spieszących co rano do pracy, po pierwsze lepiej płatnej niż po hiszpańskiej stronie, po drugie w ogóle pracy. Wysypujemy się z autokaru, przez bramę w potężnych murach obronnych przechodzimy na główny plac, szwendamy się to tu, to tam. Miejsca jest mało, tym bardziej że 90% powierzchni Gibraltaru zajmuje skała. Współcześnie cenna przestrzeń wydzierana jest morzu jak, nie przymierzając, w jakiejś Holandii czy innym Abu Dabi. Katedra katolicka (katedra to nazwa zwyczajowa, żaden biskup tu nie rezyduje), kościół anglikański, siedziba gubernatora, zmiana warty, główna ulica handlowa, znowu mury miejskie, cmentarz marynarzy ze słynnej bitwy pod Trafalgarem. Potem w busiki (duży autokar nie dałby rady, za duży) i objazd skały. A tam rezerwat makaków berberyjskich (niby dzikie, ale jakieś takie oswojone), jaskinia krasowa, tunele z czasów drugiej wojny i wcześniejsze. Powrotne przejście przez granicę na piechotę, a autokar na pusto, taka namiastka żelaznej kurtyny.
I tyle. Znów jesteśmy na Costa del Sol.
Grzegorz Sabak
27 września 2013 @ 10:04
Ciekawe miejsce, ciekawy wpis.
Jak widać warto coś wiedzieć o historiach, które się wydarzyły tam gdzie się wybieramy.