Lima – centrum historyczne
Nasza wizytę w Peru zaczynaliśmy i kończyliśmy w jego stolicy – Limie. Jest to zdecydowanie najważniejsze miasto kraju, położone w jego centrum geograficznym będące sercem i mózgiem politycznym i administracyjnym kraju. Lima to także największy ośrodek przemysłowy i komunikacyjny. Ze swoimi 8 mln ludności jest „nastym” miastem co do wielkości w świecie. Turystów interesują przede wszystkim: centrum historyczne miasta, w którym znajdują się najważniejsze zabytki i reprezentacyjne budynki rządowe oraz słynna dzielnica Miraflores położona nad brzegiem oceanu z jej eleganckimi domami i licznymi hotelami.
Po wylądowaniu, przejściu kontroli celnej i paszportowej, odebraliśmy bagaże, zapakowaliśmy się do taksówki i zażyczyliśmy sobie dowiezienia nas do hostelu.
Nasze noclegi w Limie
Nocleg wybieraliśmy przez Internet (serwis booking.com) i jednym z argumentów za wybraną lokalizacją (dzielnica Breña) było to, że można z niej dotrzeć do centrum na piechotę. Już na lotnisku taksówkarz mocno odradzał nam tę okolicę, pokazując w na smartfonie wiadomości o jakiejś strzelaninie w tamtym rejonie. Założyliśmy, że ma w tym interes, żeby nas namawiać na zmianę noclegu i trochę zaufaliśmy booking.com, że jakieś złe miejsce by się tam długo nie utrzymało. Zresztą historie związane z bronią i narkotykami zdarzają się pewnie w całej Limie poza ścisłym centrum i kilkoma ‚luksusowymi’ dzielnicami.
Koniec końców nie wyszło źle, chociaż sam hotel(ik) był niskiego standardu. Imponujące były za to zabezpieczenia przed niepożądanymi gośćmi. Solidna krata na wąziutkich schodach, otwierana z recepcji za oklejoną gazetami szybą, tak że nie było widać kto w niej jest i co robi i czy nie trzyma giwery w ręku. Pokój z oknem na korytarz – to standard. Czystość umiarkowana.
Co do osób pracujących w hoteliku, to wspomnienia mamy mieszane. Z jednej strony panie starały się nam pomóc zmieścić w jednym pokoju (oryginalnie nie było czwórki), a z drugiej, koleżka z recepcji, który poproszony o wezwanie taksówki, wziął kasę, wezwał Ubera i przytulił z jedną trzecią tego co zapłaciliśmy my.
Spacer po centrum
Faktycznie idąc do centrum już po przejściu kilku bloków znaleźliśmy się w okolicy bardziej eleganckiej, czystszej i przyjemniejszej. Ta część miasta zabudowana jest zgodnie z obowiązującymi kiedyś w Hiszpanii regułami – w kratkę. W Peru, naprawdę duże ulice określa się mianem avenida, a wszystkie pozostałe określa się słowem jirón. Bez problemów, skręcając od czasu do czasu pod kątem prostym, doszliśmy do centralnego placu Limy – Plaza de Armas (pol. Plac Broni).
Plac jest zadbany i pilnowany. Jeśli ktoś się z tym wcześniej nie zetknął to w styczniu może go zaskoczyć obecność dekoracji bożonarodzeniowych oglądanych przy absolutnym braku śniegu, ostrym słońcu i temperaturach sięgających dwudziestu-kilku stopni. Przy nim zlokalizowane są najważniejsze budynki państwa i miasta, a także dwa główne zabytki: Katedra i Pałac Arcybiskupa, które zwiedziliśmy.
Katedra została zbudowana w XVI w., a jej budowę zlecił założyciel miasta konkwistador Francisco Pizzaro wkrótce po założeniu Limy. Miasto założone zostało w 1535 pod nazwą Ciudad de Los Reyes (pol. Miasto Królów). Katedra była przebudowywana, czy to z powodu zmieniających się mód, czy z powodu zniszczeń spowodowanych trzęsieniami.
Położony po sąsiedzku Pałac Arcybiskupa również zwiedziliśmy. Warto obejrzeć budynek (z I poł. XX wieku, ale w stylu kolonialnym) i wystawę przedmiotów sakralnych prezentowaną w jego wnętrzu. Warto wiedzieć, że projektantem budynku był Polak z pochodzenia, wykształcony we Francji architekt, Ryszard de Jaxa Małachowski. Polscy imigranci bardzo się zresztą w Peru zasłużyli. Postaramy się o tym napisać przy okazji kolejnego wpisu.
Po drugiej stronie Rimac
Będąc na Plaza de Armas warto przejść się kawałek na drugą stronę rzeki Rimac do dzielnicy o takiej samej nazwie. Jak zapewniają przewodniki można tu zobaczyć takie budynki, jakie były w dawnej Limie.
Te same przewodniki również nie zalecają schodzenia w bok z głównego ulicy tej dzielnicy deptaka Jirón Trujillo. Aby tam dotrzeć musimy nie tylko przejść mostem nad rzeką, ale również przekroczyć rzekę samochodów – Panamericanę.
Panamericana
– po polsku Droga Panamerykańska, po angielsku Pan American Highway. To droga a właściwie ciąg, czy może lepiej sieć dróg, łącząca kraje obu Ameryk. Nie ma wspólnej administracji, więc jest to raczej koncepcja drogi, którą przyjęło wiele krajów, by usprawnić system transportowy.Ciągnie się od znajdującego się w Patagonii Ushuaia aż po leżące na północy Alaski Prudhoe Bay. Wikipedia podaje, że ma ok. 25 tys. km długości i jest tam również mapka pokazująca jej przebieg.
Panamericana ma rzeczywiste znaczenia dla krajów Ameryki Południowej. W Ameryce Północnej sieć dróg jest obecnie tak rozwinięta, że o Drodze Panamerykańskiej się nie mówi (no może w Meksyku).
My w naszej podróży jechaliśmy tą drogą autobusem na odcinku Lima – Arequipa. Większość tej trasy pokonaliśmy jednym ciągiem, ale w nocy, więc zdjęć nie mamy. Z poprzednie podroży po Peru pamiętam, że na północ od Limy szła ona głównie przez krajobrazy pustynne i czasem przez pola naftowe. Utkwiło mi w pamięci, że już jakieś 30-40 km przed Limą zaczynały się ciągnąć wzdłuż niej wielkie myjnie dla TIR-ów, które miały obowiązek zmyć kurz drogi i piasek przed wjazdem do miasta.
Dalszy ciąg spaceru w centrum
Jak wróciliśmy z drugiego brzegu rzeki, poszliśmy na główny plac, żeby obejrzeć paradę przed Pałacem Prezydenckim. Po paradzie przeszliśmy się jeszcze po Centro Histórico. Warto było zajrzeć na dawną stację kolejową Los Desamparados, przekształconą obecnie w coś a la muzeum. Obejrzeliśmy też z zewnątrz Klasztor Św. Franciszka, wart wejścia do środka (pamiętam to z poprzedniej wizyty w Limie), ale dla nas już w tym dniu to było za dużo zwiedzania. Tym bardziej, że słońce piekło niemiłosiernie.
Później, nadrabiając trochę drogi wracaliśmy na piechotę do hotelu, oglądając Limę dawną i współczesną, pracującą i odpoczywającą, piękną i brzydką, bogatą i biedną – jednym słowem pełną kontrastów (będzie o tym osobny wpis).