Tossa de Mar (08.2018)
W pierwszym odcinku naszej relacji z Katalonii wyjaśnialiśmy już, że nie całe wybrzeże na północ od Barcelony nosi miano Costa Brava. Dowiedziawszy się o tym, obiecaliśmy sobie, że na prawdziwe, a więc dzikie i skaliste Costa Brava też musimy dotrzeć.
No i dotarliśmy, drogą morską, z licznymi przystankami na kolejnych plażach pomiędzy Santa Susanna a celem naszego rejsu, czyli urokliwym miasteczkiem, które nazywa się Tossa de Mar.
Malowniczości Tossie przydaje niewiątpliwie położona na skarpie XII-wieczna starówka wraz z zamkiem i murami obronnymi, zwana z katalońska Vila Vella – jedyne takie ufortyfikowane średniowieczne miasteczko zachowane na katalońskim wybrzeżu. Trzeba przyznać, że robi wrażenie, zarówno z poziomu plaży, jak i po wdrapaniu się na wzgórze.
Plaże są dwie, obydwie z widokiem na mury obronne i baszty Tossy średniowiecznej, choć każda z innej strony. Jedna szeroka i piaszczysta, z widokiem na żaglówki – to tu przybijają statki wycieczkowe. Dwa czy trzy razy dziennie ludzie wysypują się z nich po trapie wprost na piasek, pośród parasoli i plażowiczów.
Druga, nieco mniejsza, za to bardziej malownicza, położona jest w otoczonej skałami zatoczce. Polecam ją zwłaszcza do pływania w masce. Takiej ilości i różnorodności ryb nie widziałem nigdzie, choć poprzeczka ustawiona jest wysoko, gdyż woda na katalońskim wybrzeżu generalnie jest czysta i przejrzysta i pływanie z rybami to atrakcja, jaką można się cieszyć praktycznie na każdej plaży, jaką odwiedzałem, a było ich kilkanaście.
Ale skarpa, mury obronne i plaża to jeszcze nie wszystkie atrakcje Tossy de Mar. Jak już nam się znudzi średniowieczny plażing i snorkeling, polecam spacer w głąb miasteczka. Na planie można zobaczyć, że zabytków jest tyle, że aż głowa boli. Wśród nich ruiny willi z czasów rzymskich, zabytkowy kościół, szpital i łaźnie. A i samo powłóczenie się bez celu wąskimi, cienistymi uliczkami może sprawić przyjemność.
Trzeba tylko pamiętać, żeby wrócić na czas na plażę i nie spóźnić się na statek powrotny.